26 sty 2016

Klasztor Księgi Henrykowskiej

  
    Świąteczne dni zamiast na żarcie i telewizję poświęciliśmy... na zwiedzanie. Po dokładnym obejrzeniu   pierwszego obrazka można stwierdzić, że śniegu na Boże Narodzenie nie było, pogoda była iście wiosenna, brakuje tylko żółtych pól pokrytych rzepakiem. W trakcie naszej wycieczki zahaczyliśmy o Henryków (gmina Ziębice) i zobaczyliśmy, jak głoszą na stronie internetowej,  Klasztor Księgi Henrykowskiej. W sumie zwiedziliśmy tylko części zewnętrzne oraz park, na zwiedzanie wnętrz trzeba się umówić lub stawić o ściśle określonej godzinie.


Istnieje tu Kult Matki Bożej Królowej Świata nazywanej też Matką Języka Polskiego ze względu na to, iż w Księdze Henrykowskiej znajduje się pierwsze zdanie w języku polskim-Day, ut ia pobrusa, a ti poziwai, co współcześnie oznacza: Daj, niech ja pomielę, a ty odpoczywaj.
Kronika, której pełna nazwa brzmi:  Liber fundationis claustri sanctae Mariae Virginis in Heinrichow (Księga założenia klasztoru świętej Marii Dziewicy w Henrykowie) zawiera opis dziejów założenia, uposażenia oraz posiadłości należących do klasztoru. Obecnie Księga Henrykowska znajduje się w Muzeum Archidiecezjalnym we Wrocławiu.


Żeby zwiedzić opactwo trzeba najpierw odnaleźć wejście, co wcale nie jest takie proste. Jeśli ktoś jest na piechotę to polecam wejście główne (między figurami), dla zmotoryzowanych polecam inne wejście (od strony parku) ze sporym parkingiem. O parkingu chyba trzeba wiedzieć z własnych źródeł bo kieruje do niego jedynie malutkie "P" przy wejściu głównym.


Żeby było weselej, najbardziej okazała brama też prowadzi do opactwa, ale przez część gospodarczą i niezbyt zachęcającą do zwiedzania.


W kilku miejscach znajdują się mapki poglądowe terenu oraz godziny zwiedzania.


 Przed nami widać kościół Wniebowzięcia NMP i św. Jana Chrzciciela (widok od strony wejścia głównego).  Jest to dawny kościół opacki. Pierwszy budynek został wzniesiony z drewna, w latach 1241–1270 wybudowano kamienny, wczesnogotycki obiekt. Z biegiem lat bryła kościoła została urozmaicona o gotycki kościółek Świętego Krzyża. W 1608 roku do kościoła dobudowano wieżę, a w latach 1682–1685 powstał obecny, barokowy budynek kościoła.  W roku 1713 wzniesiono przedsionek zwieńczony barokową kopułą.





Patrząc na lewo od kościoła, możemy zobaczyć dwa wyjątkowe drzewa: 
- Dąb Papieski (nr 398)
- oraz dąb posadzony na pamiątkę wizyty Joseph'a Ratzingera- późniejszego papieża Benedykta XVI.  
28 października 2000 r. odwiedził alumnów pierwszego roku Seminarium Duchownego w Henrykowie. Było ich 48 i kardynał Ratzinger stwierdził z radością, że to dużo. Uczestniczył w ceremonii nakładania białych tunik - to symboliczne rozpoczęcie przygotowań do kapłaństwa. Na pamiątkę wizyty kardynała Ratzingera w Henrykowie został posadzony dąb. - Ale to niejedyny element łączący papieża Benedykta XVI z Henrykowem - opowiada ks. Jan Adamarczuk, dyrektor Katolickiego Liceum w Henrykowie, który w 2000 roku był przełożonym w seminarium. - Niedawno w Rzymie był ks. bp Edward Janiak, duszpasterz leśników i zawiózł sadzonki z cisu henrykowskiego [najstarszego drzewa w granicach Polski, ma ponad 1260 lat - bm], zostały posadzone w Ogrodach Watykańskich.[1]  


Cis Jubileuszowy został posadzony niedaleko furty.


  Klasztor ten, jak niejeden obiekt na Dolnym Śląsku, miał swoją burzliwą historię. W 1222nastąpiła Fundacja klasztoru w Henrykowie za sprawą Kanonika Mikołaja i kilka lat później przybywają pierwsi mnisi. Niestety już w 1241 w wyniku najazdu Mongołów klasztor został spalony i splądrowany. Wielokrotnie w swojej historii był plądrowany i odbudowywany, dotknęły go grabieże husyckie, wojna trzydziestoletnia, wojny śląskie i wreszcie 22.XI.1810 król Prus wydaje edykt sekularyzacyjny. Opactwo w Henrykowie przestaje istnieć po 582 latach a staje się rezydencją magnacką (jej właścicielami byli m.in Wielka Księżna Zofia von Sachsen–Weimr–Eisenach, z domu Oranien Nassau, a później na jej wnuk Książę Wilhelm Ernst). 
Po II WŚ  Henryków opuszczają ostatni niemieccy właściciele a Opactwo przechodzi pod opiekę państwa polskiego- był tu m.in szpital wojskowy, magazyn, organizowano tu kolonie dla dzieci.  1946 Kościół oraz część klasztoru objęli ojcowie cystersi z opactwa w Szczyrzycu a pozostałą część klasztoru zajmowało Państwowe Gospodarstwo Rolne. 


W 1990 Opactwo pocysterskie z inicjatywy  Kardynała Henryka Gulbinowicza przechodzi w ręce Archidiecezji Wrocławskiej. Od 25 września 1990 roku działa tu Annus Propedeuticus Metropolitarnego Wyższego Seminarium Duchownego we Wrocławiu. Jest to pierwszy rok przygotowawczy w formacji do kapłaństwa.  W części oficyn poklasztornych zostaje otwarty Dom Opieki im. św. Jadwigi Śląskiej natomiast część pomieszczeń starego klasztoru zostaje przekazana na (męskie) Katolickie Liceum Ogólnokształcące im. bł. Edmunda Bojanowskiego. 




W ogrodzie opackim, obok pawilonu, rośnie jeden z najstarszych cisów pospolitych w Polsce.




Pustelnia, budynek był dawnej mieszkaniem rybaka, ponieważ w jego najbliższym otoczeniu położony był potężny staw rybny. Obecne służy on jako pustelnia Jego Eminencji Księdza Kardynała Henryka Gulbinowicza.


Widok na klasztor od strony ogrodu włoskiego.




Oprócz zespołu klasztornego warto  przejść się ścieżką dydaktyczno-przyrodniczą. Dzięki umieszczonym tablicom poznamy ciekawostki przyrodnicze oraz zobaczymy kilka imponujących pomników przyrody. 
W głębi parku  znajduje się mauzoleum, jest to grobowiec jednego z właścicieli Henrykowa po 1810 r., choć istnieją pewne wątpliwości, czy doczesne szczątki wielkiego księcia Wilhelma Ernsta z rodu Saxe-Weimar-Eisenach zostały tam rzeczywiście złożone. Do tej pory istnieje plotka, że książę sfingował swoją śmierć.





Widok na klasztor od strony parku.


Zwiedzając teren klasztoru widać,że miejsce to wymaga ogromnych środków finansowych aby całość wyglądała bajecznie. Do Krzeszowa spłynęły ogromne pieniądze i wszystko aż kapie złotem, tu jeszcze tak nie jest i mury aż wołają o nowy tynk.





Na koniec warto obejrzeć tablicę tuż przy bramie dolnej i kościele Św. Andrzeja, przedstawia ona Henryków na dawnej fotografii.


18 sty 2016

Blue Monday


    
   Zupełnie niechcący zawaliłam dziś kilka projektów a kilka rzeczy zepsułam. Cóż, zdarza się. Jadę autobusem a tu lektor w radio truje o depresyjnym dniu zwanym "blue monday".
Pojęcie to wprowadził w 2004 roku brytyjski psycholog Cliff Arnall korzystając ze specjalnego wzoru, który bierze pod uwagę przykre dla nas czynniki jak brak słońca, problemy finansowe i brak motywacji, odległość od Bożego Narodzenia, które w sumie dają efekt przygnębienia u wielu osób. 
Wzór Arnalla (źródło: pl.wikipedia.org):

Dzisiejszy poranek wyglądał tak nieszczególnie, że faktycznie można depresję zaliczyć; mróz, potem ciemność i śnieg na dokładkę.




Czyli wg dziwaka od wzoru plan na dziś powinien wyglądać tak:
1.Zakopać się w domu i udawać,że nikogo nie ma. 
2.Otworzyć książkę i udawać,że nikogo nie ma.
3.W ogóle zdechnąć.

Niestety, zakupy same się nie zrobią a dziecko jakoś nie chce się przywieźć ze szkoły. Z upływem dnia słońce wyszło, chodniki odśnieżyli i świat nagle wypiękniał. Idea "blue monday" zdechła, przynajmniej  u mnie.
"NicNieRobing" się nie udał, ale przy okazji kupiłam coś kolorowego i zaliczyłam bibliotekę.


Na deser kawa w kolorowym kubku też poprawia nastrój, przy okazji kupiłam więcej kawy.


Coś mocniejszego (oczywiście) również działa...


Kakao będące składnikiem czekolady, jest źródłem kilku składników o ciekawym działaniu np.  fenyloetyloamina ma działanie antydepresyjne, powoduje poprawę nastroju i uczucie szczęścia. Tryptofan, aminokwas w mózgu przekształcany jest w serotoninę,  zmniejsza  naszą podatność na stres, powoduje ukojenie i relaks.
Zimą jedzmy czekoladę!


W ten, podobno, depresyjny dzień wypożyczyłam coś o śmierci na Evereście, książkę o wyprawie na Syberię oraz czeskie dzieło "Kacica". Dawno nie dokonałam tak pomylonego wyboru. 
Everest już w połowie za mną.


Byłabym zapomniała o czymś muzycznym:

Ostatnie dni były szaro-bure i wymyśliłam, że wkleję tutaj troszkę niebieskiego nieba na pociechę. Tymczasem czytam w przewodniku o kolorach,że  wśród Egipcjan zły dzień określany jest  jako niebieski i w ogóle niebieski kolor kojarzy się z czymś złym. 
Zamiast radości mamy deprechę, ale teoretycznie :) bo ja przepadam za błękitem nieba.





Jeśli: kawa+czekoladki+wino nie poprawią Wam humoru to zapraszam wszystkie hexy (i nie tylko) może razem coś umyślimy.


O uśmiech woła drzewo z naroślą, mój mąż twierdzi,że to sowa :)


A jak to nie pomoże, to zajęciem bardzo odprężającym jest karmienie kaczek/gołębi i innych zwierzątek.



A jak to nie pomogło w poprawie Waszego  humoru to następne wpisy będą o cmentarzach, zamkach a nawet zahaczę o jeden klasztor.
:)

11 sty 2016

Wariaci w Zakopanem



   Pojechali, zmarzli, postrzelali,wypili i wrócili. A i jeszcze za darmo autostradą wrócili bo korek był.  Tak w wielkim skrócie wyglądał nasz sylwester, już można lecieć do zdjęć (a kto chce zmarznąć niech czyta dalej.)
Droga do Zakopanego przebiegła bez żadnych udziwnień i dodatków ekstremalnych,  nawet Zakopianka była podejrzanie pusta. Chyba większość narodu przyjechała na święta i została aż do Nowego Roku.
Po odczekaniu kilku radosnych godzin na kierownika wycieczki (bo zaginął w górach) rozwaliliśmy się w pensjonacie na Gubałówce, niedaleko słynnej kolejki. Mieszkanie tam ma swoje plusy, do których należą piękny widok, brak smogu i spokój ; oraz minusy, wszędzie jest daleko.


Ale za to widok z okna jest taki:


Albo taki:


A po wyjściu z pensjonatu cieszymy się tym:


I tym:



Po uzupełnieniu pokarmów i płynów, rozerwaliśmy się spacerkiem na punkt widokowy, z którego mogliśmy podziwiać fajerwerki. O mało włos rozerwalibyśmy się dodatkowo bo jakiś cep puścił fajerwerk w tłum a miejscowi skoczyli obijać ryje stojącym wokół. W zimnie i ciemnościach stwierdziłam, że łatwiej wchodzi się pod górę niż schodzi, zwłaszcza gdy taszczy się tobół średnio zdolny do samodzielnego przebierania nogami. Przy okazji zbaraniałam widząc, że biznes oscypkowy i gadżetowy kwitnie tu nawet o drugiej w nocy.
Fajerwerki na zdjęciach wyszły średnio, w czasie ich największego natężenia ktoś zapalił czerwone race i nic nie widzieliśmy.





Za to rankiem (o dziwo wszyscy żyli, nikt nie zaginął), przyszedł czas na spacer. Bywając na koncertach czy festiwalach myślałam,że wiem co to TŁUM. A jednak moje doświadczenie wzbogaciło się o ludzką zbieraninę w Zakopanem. Nasi znajomi zostali zmuszeni do stołowania się w McDonaldzie gdyż tylko tam były miejsca, w knajpach czekało się średnio 30 minut na samo wejście.  Przechytrzyliśmy system zabierając obiady z domu. Brawo TY, brawo ja.
Spacery ograniczyliśmy do minimum bo  nawet nas dobijał dwudziestostopniowy mróz.  Tymczasem akumulator od auta dogrzewał się pod kocykiem i dobrze mu to zrobiło, rano odpalił bez problemu.

Widok ze stacji kolejki na Gubałówce


Giewont z Gubałówki





Typowy kramik z gadżetami:



Wejście na Krupówki, już widać dzikie tłumy.


Za to ja poszłam tam gdzie nie było ludzi... czyli na cmentarz, tzw. Cmentarz Zasłużonych na Pęksowym Brzyzku. Miejsce jest niesamowite, bardziej przypomina galerię na wolnym powietrzu niż nekropolię.










Misiek zaznawszy mrozu kategorycznie odmówił wyjścia na zewnątrz i grał w "angry birds". Siedzieliśmy więc razem przeprowadzając się do kolejnego pokoju, po czym nastąpił armagedon i wysadziło coś przy piecu pozbawiając nas wody i ogrzewania. W ogóle to noclegi były jak święta wielkanocne, czyli ruchome, co sprzyjało integracji.
Do wieczora przyjechała: włoska para gejów z psem noszonym na ręku (ubranym we włochate coś jak mufka) oraz wycieczka z... Brazylii na narty. Ja nie wiem czy bym chciała jechać taki kawał świata aby zobaczyć Zakopane, Kraków i  uparli  się na Katowice.
Wieczorem woda wróciła. Wrócił też mąż, który zmarzł jak pierun (tak po góralsku) i narzekał na potworny ruch samochodowy, przy okazji wyśmiał zakopiańskie pomniki przyrody. 
Swojej żonie zrobił zdjęcie skoczni oraz pomnik Tytusa Chałubińskiego i Jana Krzeptowskiego-Sabały.

W żadnym biurze podróży nie kupiłabym takiej zabawy jak tu, pomimo wszelkich trudności było SUPER!!!








Tradycyjna wieczorna kolejka do kolejki na Gubałówce.


A bladym świtem (zanim inni wpadną na ten pomysł) zebraliśmy się i wyjechaliśmy z Zakopanego, wybraliśmy boczne drogi, bardzo boczne i pierwszy korek dopadł nas na A4 we Wrocławiu.






Wniosek:
1.Nigdy więcej Zakopanego w trakcie weekendów,świąt i ferii.
2.Trzeba się cieplej ubrać.
3.Wziąć więcej pieniędzy.
4.I wódki.